BYŁAM WYCHOWYWANA NA POSŁUSZNĄ ŻONĘ

środa, 14 października 2020


 

    Od kiedy pamiętam słyszałam, że mam być grzeczna, skromna i powinnam milczeć. Wszak dzieci i ryby głosu nie mają, a dziewczynce wręcz nie wypada wdawać się w dyskusje. Byłam również od pierwszych dni życia kształtowana na żonę. W czasie, gdy moje koleżanki dostawały w prezencie wymarzone lalki, ja miałam szykowaną wyprawę ślubną. Wiecie, jak smutne jest, kiedy dwu, trzy,siedmioletnia dziewczyna dostaje ręczniki, pościel i talerze w prezencie? Mając lat osiem, straciłam już nadzieję na prezent, który mnie ucieszy. Prezenty miały być praktyczne i przygotowujące mnie do rychłego zamążpójścia. Raczyła mnie nimi babcia, która notabene była szczerze zdziwiona, gdy wyszłam za mąż w wieku 18 lat. Nie rozumiała skąd u mnie ten pomysł. 

Raz w roku również, z okazji świat, dawała mi inny prezent. W szarej torebce po cukrze były trzy katarzynki-lukrowane lub nie pierniczki i pieniążek. Równowartość obecnych 10 zł. Pieniądze te od razu inkasowała mama. Nie dostawałam kieszonkowego. Nawet w okresie letnim, kiedy musiałam chodzić na rwanie  na truskawek, porzeczek i jagód, nie dostawałam za to żadnego wynagrodzenia. Ot, taki obowiązek, w zwiazku z tym że mieszkając w mieście, nie mieliśmy gospodarstwa, to dzieci musiały sią wykazać pracą inaczej. Zazwyczaj trwało to od połowy czerwca do końca lipca. Tutaj było kolejne pokazanie mi, że mam posłusznie zarabiać, ale finansami ma zajmować się kto inny.

Kolejnym krokiem do wychowywania potulnej i posłusznej żony było standardowe wychowanie z lat 80. "Nie odzywaj się", "nie dyskutuj", "dziewczynce nie wypada", "zostaw to chłopcom", "nie interesuj się". Posłuszna, uległa, ograniczona, postawiona w szeregu, taka właśnie miała być kobieta w życiu dorosłym, gdyż już jako dziecko miała jasno pokazywane miejsce, które ma zająć. 

Nie do końca godziłam się na to wychowanie, buntowałam się, choć kodowane latami ograniczenia dawały znać o sobie. Wspomniana babcia wyrządziła mi większą szkodę niż przygotowanie na żonę. Ona wpadła na pomysł, że nawet mieszkając 600 km ode mnie, dokończy swe dzieło. Zresztą tamten ślub był niewyobrażalną pomyłką. A babcia mojej byłej teściowej dała dzień przed nim złotą radę: "Bożena to dobra dziewczyna, ale trzeba ją krótko trzymać". To poskutkowało ciągiem średnio przyjemnych zdarzeń. Jednak jak to mówią "było, minęło". Tylko że wyjście z tego obłędu zajęło mi lata pracy nad sobą. Nadal odganiam lęki i ograniczenia, pracuję nad swoimi demonami.

Czy mimo wszystko dałam sobie szansę na dobre życie? Tak. Grubą kreską oddzieliłam to, czego mnie latami uczono, co mi wpajano i jak mnie kształtowano. Jeszcze grubszą kreską oddzieliłam wychowanie sprzed trzech dekad od tego, jakim było, a  jakim być powinno. Wiem teraz, że mogę, powinnam i mam prawo do dobrego życia, szczęścia i decydowania o sobie. Choć jak tak patrzę na to, z czym obecnie się zmagamy, to zastanawiam się, czy kobieta jednak ma prawo decydowania o sobie, czy to prawo jest każdego dnia okrawane? 

2 komentarze

  1. Nóż mi się otwiera na takie wychowanie. Nie wolno dać sobą pomiatać, trzeba pamiętać o sobie. Szczęśliwa żoną i matka, to dobrą żona i matka. Też byłam i jestem buntowniczką, nie żałuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie żałuję, że nie zbuntowałam się wcześniej tylko brałam udziałw tym cyrku.

      Usuń