Przemoc w szkole, agresywny kolega!

czwartek, 11 września 2014

Wysyłając dziecko do placówki edukacyjnej liczymy na fachową opiekę,
zapewnienie bezpieczeństwa oraz równe traktowanie wszystkich podopiecznych.

Obraz tej wizji zaburza już pierwszy miesiąc szkoły/przedszkola.

Zawsze zdarzy się jakaś Ania czy Kubuś, którzy terroryzują grupę.

Co więcej okazuje się, że Kubuś bije, szturcha, wymusza,
Ania wyzywa lub przywłaszcza sobie, ale są...

BEZKARNI.

Kubuś może przeszkadzać kolegom na lekcji, a nauczycielka puszcza to mimo uszu.
Ania zabrała gumkę, bo jej potrzebowała,
należy się dzielić.
Kubuś popchnął koleżankę na ścianę,
widziała to cała szkoła,
przeprosił po cichu, w cztery oczy, w klasie.

Ania wyzwała kolegę w obecności całej klasy,
szydząc z jego choroby,
rodzice nie zostali wezwani do szkoły,
przeprosiła w cztery oczy w klasie...

Ile takich sytuacji jest załatwianych po cichu?
Bo Kubuś jest wnuczkiem znanego sędziego, a
Ania mam mamę znaną panią doktor?

Syn koleżanki był bity przez jednego z uczniów,
okazało się, że chłopak terroryzuje znaczną część szkoły.
Nauczyciele nie reagują stanowczo, bo mama jest szychą w mieście.
Rodzice zwołali własne zebranie informując szkołę, że
po każdym incydencie agresji ze strony tego ucznia wzywana jest policji,
zgłaszane pobicie i robiona obdukcja.
-Ale jak to? On taki spokojny-tłumaczy matka-nikt nie zgłaszał, jego złego zachowania.
Nie zgłaszał, bo nie chciał się narażać i stracić pracy.
Chłopak jest pod stałą opieką poradni psychologicznej,
rodzice wywalczyli bezpieczeństwo dla swoich dzieci.

Drugiej koleżanki syn nagle w drugim tygodniu szkoły odmówił pójścia do niej.
Po wymyśleniu tysiąca powodów,  dla których powinien zostać w domu
przyznał się, że nauczycielka zmusiła go do siedzenia w ławce z kolegą, który mu dokucza.
Pomimo zgłaszania u nauczycielki problemu, ta zdecydowała,
że wszyscy uczniowie mają siedzieć ze sobą po dwa tygodnie.
TEN uczeń nie będzie siedział sam,
żeby nie przeszkadzać innym,
ważny tatuś zagwarantował mu to.
Zebranie już jutro-czekam na rozwój wydarzeń.

Wysyłając córkę do szkoły uczuliłam, że gdyby ktoś jej dokuczał ma
poinformować, go że ma starszego brata, który w razie problemu przyjdzie do szkoły.
Trudno, jestem matką, dbam o swoje.
Wie również, że o każdej sytuacji ma mówić w domu,
na pewno jej pomożemy.


W jaki sposób wy dbacie o bezpieczeństwo dzieci w szkole,
zdarzają się sytuacje, ze nauczyciel reaguje opieszale
lub
twierdzi, ze problem samo się rozwiąże?
Moja córka w zeszłym roku sama rozwiązała problem.

Wpis jest wynikiem doświadczeń własnych oraz przedstawionych mi przez osoby odczuwające dyskomfort psychiczny obserwując co dzieje się w szkole.
Kubuś i Ania to postacie fikcyjne,wymyślone na potrzeby wpisu,
jednak zdarzenia miały faktyczne miejsce.

Szkolny koszmar może również zafundować nauczyciel-wasze historie w komentarzach.


45 komentarze

  1. Oj tak w dwóch zerówkach zdarzało się często,ze bili mojego syna.On nie ma w sobie agresji,w ogóle nie bił.W kurzyłam się i powiedziałam,jeszcze raz D..... cię uderzy uderz go też....niestety syn dalej nie oddawał,kolejna rozmowa i znowu to samo mu powiedziałam..Gdy syn zgłaszał to pani ,pani odpowiadała ,ze maja sami problemy rozwiązywać...JAK 5-6 latek ma sam rozwiązać???No to powiedziałam kolejny raz synek poprostu nie daj się oddaj...Mijały kolejne miesiące zerówki i dopiero pod koniec drugiego roku zerówki syn postanowił się obronić heheh.:-)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda, że tak późno. Ja wychodzę z założenia, że moje nie mają prawa napadać na innych, ale mają pełne prawo się bronić.

      Usuń
    2. Bronić się, jasne, ale oddawać? Nauczyciel nie zareagował odpowiednio to chyba rodzic powinien interweniować dalej, a nie uczyć oddawać?
      Mnie w podstawówce chłopcy upokarzali i naprawdę najlepsze co mogłam zrobić to pójść do nauczyciela. I ważne było dla mnie to, że ktoś stanął w mojej obronie. Gdybym chciała oddać pewnie pacnęłabym, oni by się śmiali, bo nie sądzę, że byłam od nich silniejsza... Stanąć po stronie dziecka, a nie uczyć się prać!

      Usuń
    3. Angelina chyba wychowałyśmy się w różnych światach, nie życzę ci sytuacj gdy teoje dziecko będzie bite, a problem przez otoczenie spychany, bo może sam się rozwiąże.

      Usuń
    4. Ja również uczę że agresja od córek ma nie wychodzić, ale bronić się muszą i kiedy ktoś oklada je po głowie nie mogą stać jak sieroty czekając aż pani zareaguje, bo różnie jest w placówkach.

      Usuń
    5. Ale mnie nie chodzi o pozwalanie na bicie - należy dzieci nauczyć, że mogą wrzasnąć, mogą przecież odepchnąć agresora. I właśnie chodzi mi o to, że jako rodzice powinniśmy interweniować i domagać się interwencji, a nie pozwalać pani w szkole na "niech dzieci to załatwią same". Pani w szkole ma dbać o bezpieczeństwo, a jak nie to telefon do rodziców bijącego. I może faktycznie jeszcze nic nie wiem, bo nie byłam w takiej sytuacji, ale tego mam zamiar uczyć swoje dziecko.

      Usuń
    6. Niektórzy rodzice bywają ślepi i głusi, gdy chodzi o ich dzieci :(

      Usuń
  2. odpukać nic złego się nie dzieje. Jednak Adaś w zerówce nie chciał gadać co się dzieje, ale było widać że coś nie halo. Nie czekałam, poszła, powiedziałam i pani pomagała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W zeszłym roku w naszej szkole zaczęły się wymuszenia.Spokojny chłopiec z klasy zaczął wyciągać od rodziców po 5zł na nierealne potrzeby, w końcu wygadał się dziadkowi, że ten piątak to na przejście po schodach. Mama chłopca niespotykanie spokojna, jak ja, dym w szkole urządziła i skończyło się wymuszanie.

      Usuń
  3. Miałam taki problem jak Kuba była w pierwszej klasie. pani nie reagowała, sami musieliśmy ten problem rozwiązać. Całe szczęście mąż znał mamę łobuza.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak w ubiegłym roku, od listopada mój starszy synio rozpoczął szkołę w nowym miejscu, z nowymi kolegami - to nie było mu łatwo. Raz, że okazało się, że w tutejszej szkole z materiałem był mega do tyłu!, musiał to nadrobić, to jeszcze starszaki na przerwach i podczas czekania na autobus szkolny mu się psocili. Synio zgłaszał mi i tatusiowi to, na początku machałam ręką i mówiłam, że wiadomo, ze jest nowy w tej szkole i jak to chłopaki - psocą się, a to czapkę mu zabrali, a to w śnieg ją wrzucili. No dobra. Ale nie robili mu cielesnej krzywdy. Jednak pewnego dnia, jak synio wyszedł z autobusu pod domem, płakał wychodząc z niego! Próbowałam dowiedzieć się - co też się stało? Ale on ledwie łapał oddech! Po chwili już się uspokoił i mi opowiedział, że takich dwóch, co to zawsze mu się psocą usiedli pomiędzy nim na siedzeniu w autobusie i go zgnietli! Na drugi dzień byłam już rano w szkole i chciałam wyjaśnić sprawę z wychowawczynią synka! Bo przecież w autobusie była opiekunka, i o dziwo ona niczego nie zauważyła. No jedynie zauważyła to, że mój synio wychodząc z autobusu płakał. Nie zainteresowała się dlaczego płakał. Wychowawczyni poprosiła panią pedagog i ja razem z panią pedagog zrobiłyśmy sobie rundkę po szkole, żeby dowiedziec się od tych dwóch chłopaków, dlaczego psocą się mojemu synowi i że zrobili mu wielką krzywdę! W trakcie rozmowy z wskazaną dwójką przez mojego syna wyszło, że od jego przybycia do nowej szkoły psociło mu się pięciu różnych chłopaków. Ja każdemu z nich trochę nawrzucałam, pani pedagog z nimi też pogadała, pogroziła i obiecała zarówno im jak i mi, że ona sobie jeszcze osobno pogada z tą piątką. Dalej nie wiem co się wydarzyło, ale od tamtej pory synek ma spokój. Nikt mu się nie psoci. A od tego miesiąca chodzi też i mój młodszy synio do tej szkoły - odpukać, obaj mają spokój. I nich tak zostanie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, że udało się ich spacyfikować.

      Usuń
    2. Oj tak. I lepiej, żeby to się nie powtórzyło. Bo wtedy pan tato pójdzie do szkoły, a jak i to nie pomorze to obiecał, że poodwiedza rodziców tych brojów.

      Usuń
  5. Na razie nie mieliśmy aż tak drastycznych sytuacji. Mój czterolatek ma jedynie w grupie w przedszkolu Norberta, chłopca z ADHD, który ciągle się rusza i często potrąca inne dzieci i na dodatek na początku roku tak szarpną szufladą mojego syna, ze ją zepsuł. Od tej pory jest to "Norbert samo zło" jak mówimy między sobą z mężem. To co złe to Norbert. Wiem, że panie w przedszkolu nie lekceważą jednak żadnych sygnałów i jestem spokojna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W szloke są przerwy, nie ma pełnej kontroli nauczyciela

      Usuń
    2. A na przerwach to co? Za moich czasów na przerwach byli nauczyciele dyżurujący. Co więcej, uczniowie 7 i 8 klas (podstawówka miała 8 klas :D ) także dyżurowali i uczyli się odpowiedzialności. Czasy się zmieniły ale nie powinniśmy pozwalać na zmiany na gorsze. Napiszę szerzej w oddzielnym komentarzu ;)

      Usuń
  6. U nas w szkole jest spokój na szczęście ale mimo roraz w tygodniu profilaktycznie tam jestem

    OdpowiedzUsuń
  7. Starasza zawsze była spokojna wśród rówieśników, kiedy ktoś sypał jej piasek na głowę albo palnął to ona stała! Jak sierotka, po czym przychodziła i mówiła: mamo a on..ona.. Więc zawsze tłumaczę że jeżeli ktoś jej dokucza to oczywiście ma zgłosić przedszkolance, mi, tacie (zależy od sytuacji i gdzie przebywa) ale ma się bronić nie stać! O młodsza się nie martwię, radzi sobie w życiu ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gaba była bita bez powodu przez 3lata (znaczy był powód-zazdrość), nauczyłam ją, że należy oddać i po kilku próbach ataku napastnikowi przestało się opłacać bić, bo zostawał dokładnie to samo.

      Usuń
    2. Dlatego, gdy ktoś napada na mnie, ze nie wolno kazać dziecku oddać mówię, że nie był w naszej sytuacji, jeśli kiedyś będzie wtedy porozmawiamy.

      Usuń
  8. U córki w klasie jest chłopiec, który bije i zaczepia inne dzieci. W ciągu dwóch lat interweniowalismy kilkanaście razy u wychowawcy i pedagoga. Wychowawczyni jednak zamiatala sprawę pod dywan a jego rodzice byli mało skuteczni. Poskutkowalo postraszenie policją dopiero. A gdy moja córka była w pierwszej klasie zaczepiali ją chłopcy z szóstej. Niby nic groźnego na początku, a to wyrzuć papier, a to ustąp miejsce , daj kanapkę. Najpierw poradziłam żeby powiedziała nauczycielowi na dyżurze. Oczywiscie ją zignorowal.. zaczęło się zabieranie plecaka. Pani powiedziała, że " może im się podobasz ". Świetny argument dla 6 latki prawda? Wybrałam się do szkoły i okazało się, że sprawa jest rozwiązana dzięki Panu od muzyki, który przypadkiem zauważył jak ciągną kilka dziewczynek w stronę toalet. Przeprosili na apelu. Od tamtego czasu spokój. Uczę, że najpierw ma zgłosić, potem zgłaszam sama, a na końcu ma się bronić. Uczę też, że ma reagować kiedy innym dzieje się krzywda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozwalił mnie argument wychowawczyni: "może im się podobasz". Nauczyciele często mają po 1/2 etatu w dwóch-trzech szkołach, mają gdzieś to, co się dzieje, to i tak za dwie godziny będą użerać się gdzie indziej. Smutna prawda. ważne, żeby dziecko miało zaufanie do rodzica i mówiło , gdy dzieje się coś niedobrego.

      Usuń
  9. My mamy jeszcze dużo czasu zanim nasze pociechy pójdą do szkoły, ale jak patrzę na to co się dzieje, to boję się tego strasznie. Nie mam pojęcia, jak przygotowywać dziecko do takiej ewentualności, że będzie musiał stawić czoła agresywnym kolegom.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przede wszystkim dziecko musi wiedzieć, że zarówno o każdej radości, jsk i o każdej przykrości może zawsze opowiedzieć rodzicowi.

      Usuń
  10. Moja najlepsza przyjaciółka pochodzi z bardzo biednej rodziny, w której dodatku był alkohol. Przez całą podstawówkę była prześladowana, a nauczyciele nic. Zdarzyło się kilka razy, że jeden z kolegów z klasy powiedział do niej na lekcji głośno "ty kur*o". Nauczycielka udawała, że nie słyszy. Na szczęście w tej samej klasie była jeszcze druga dziewczyna, której mama była pedagogiem czy inną nauczycielką, powtórzyła i ta pani przeprowadziła sobie z chłoptasiem rozmowę prosto z mostu "a gdyby ktoś tak nazwał Twoją matkę?". No ale to na chwilę było. Ogólnie to nauczyciele potrafią jeszcze z ofiary zrobić sprawcę, bo tak im łatwiej. Potem to poszkodowane dziecko tym bardziej nie powie nikomu o tym, co się dzieje, bo będzie się bało, a niskie poczucie wartości zostanie jeszcze bardziej pogłębione. Już to przerabiałam w sytuacjach, o których niekoniecznie chcę pisać. Powiem jedno. Po swoich doświadczeniach, jeśli ktokolwiek dokuczy mojej córce, spalę mu dom, naślę powódź, choroby i szarańcza. Do tego stosowne pismo do szych w oświacie na temat braku reakcji nauczycieli i zmienię dziecku szkołę.

    OdpowiedzUsuń
  11. No dobra, miałam nie pisać, ale wspomnę, bo zmieniłam zdanie. :p
    Ja też mam za sobą trudne doświadczenia. Nie wiem, czy teraz tak się robi, ale ja byłam przegrana już na starcie przez to, że umieścili mnie w przedszkolu w młodszej grupie. Później w starszej zwolniło się miejsce i nagle dali mnie to całkiem obcych dzieci. Potem okazało się, że jestem za biedna, a u mnie w domu się nigdy nie przelewało. Nie miałam modnych plecaków, gdy wszyscy nosili modne getry, ja miałam spodnie z lumpeksu i do tego chłopięce. Gdy wszyscy nosili dzwony i trampki, ja miałam workowe spodnie o nieokreślonym kształcie albo dresy rozpadające się adidasy. Pamiętam do dziś, jak w zerówce dziewczynka sprowokowała sytuacje, w której sama zahaczyła rajstopami o moje kapcie, a później z resztą dzieci szydziła, że będę musiała je odkupić, a ja płakałam, bo wiedziałam, że nie będę mieć z czego. W podstawówce co wszystko, co wzięło się z przedszkola przylgnęło do mnie na dobre. Nie te ubrania, brak udziału w wycieczkach integracyjnych, brak telefonu, zamiast górala miałam jubilata, gdy zdarzyło mi się jechać na wycieczkę to o MacDonald mogłam pomarzyć, a był to zawsze punkt programu. Trudno opisywać te doświadczenia, bo ciągle bolą, ale to wszystko osiągnęło taki rozmiar, że szkoła stała się koszmarem. W domu mówili jak uderzą to oddaj. Raz oddałam i poszło na mnie, bo mnie koleżanka kopnęła, a ja zrobiłam gorzej, bo uderzyłam ją w twarz, a więc to moja wina. W dodatku tu bardziej chodziło o przemoc psychiczną, w której trudno oddać, jeśli dziecko jest z natury wrażliwe. W końcu poszłam z tym do dyrektora, ale nauczycielki zażądały ode mnie - 10-letniego czy jakoś tak dziecka dowodów i świadków, w dodatku przy całej klasie. Nie znaleźli się tacy. Na chwilę się uciszyło, a potem znowu. W końcu, pamiętam jak dziś, wylałam jednej lasce na głowę butlę soku i generalnie to zakończyło moje problemy znów na jakiś czas. Od wszystkiego odcięłam się dopiero w liceum, gdy zmieniłam całkiem środowisko. Odbudowa samooceny zajęła mi wiele lat. Nikt, kto nie był w takiej sytuacji nie zda sobie sprawy jak to jest, gdy dziecko nie chce żyć i płacze nocami w poduszkę, mówiąc sobie, że jest zerem. Dziś nie mam kontaktu z tymi osobami. Na ulicy udajemy, że się nie znamy, choć wszystko działo się za czasów podstawówki. Według mnie przemoc w szkole to bardzo głębokie pojęcie i trzeba działać od razu, jak tylko coś zaczyna się w tym temacie. Gdy koło się ruszy, trudno ją opanować czy zatrzymać. Pamiętam do dziś reakcje nauczycieli, to jakaś porażka. Dziś wiem, że dla swojego dziecka pójdę w ogień i nikt mi kurna nie podskoczy, bo wydrapię oczy.

    OdpowiedzUsuń
  12. Temat trudny i znany od lat. Niestety często nie ma "problemu". nauczycieli mało, na części etatu w różnych miejscach a to na pewno nie pomaga w poznawaniu uczniów. I często strach nauczyciela ze się naraził komuś, kto ma dziecko rozbijaka ale może się przydać bo ma znajomości. W szkole moich dzieci nie ma przemocy (ogólnokształcąca szkoła muzyczna) natomiast narażone są na ataki z zewnątrz. Magdalena

    OdpowiedzUsuń
  13. W podstawówce jeden chłopiec zaczynał się w połowę klasy, ale nic mu nie robili, bo był krewnym wychowawczyni... No kurde, takie zachowania bez względu na pokrewieństwo i zaszczytne funkcje trzeba tępić.
    P.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To można zrobić tylko w grupie, jednostka polegnie :(

      Usuń
  14. Siostra mojego M. jest nauczycielką. Teraz uczy w zerówce i ma w klasie jednego chłopca, który robi co chce.
    Bije inne dzieciaki, pomocnicy nauczycielki też się dostało. 6 letni gówniarz dał jej w twarz! Masakra...
    I co? I nic!
    Dzieciakowi nic nie możesz zrobić. Jego matka twierdzi, że on w domu taki nie jest i na nauczanie indywidualne się nie zgadza. Ma chodzić do szkoły i koniec.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja bym wyjaśniła matce, że każdy incydent przemocy z jego strony będzie zgaszany przez dyrektora placówki na policję, a dzieciak dostanie nadzór policyjny. Z wiekiem będzie tylko gorzej, on rośnie, rónież w siłę psychiczną.

      Usuń
    2. To powinno być zgłoszone najpierw pedagogowi szkolnemu, który wysłałby dziecko na badania.

      Usuń
  15. Aż się boję co to będzie, gdy moje córy pójdą do szkoły/ przedszkola...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już o tym wspomniałam: ciesze się,z e jednak mieszkam na wsi.

      Usuń
  16. Temat przemocy i dzieci, w taki czy inny sposób krzywdzących inne dzieci, jest chyba tak stary jak ludzkość.
    Pierwsze zdarzenie jakie pamiętam miało miejsce jeszcze w przedszkolu. Był chłopiec, który jeśli czegoś chciał, to gryzł. Chciał zabawkę, którą bawił się ktoś inny? Gryzł. Był na kogoś zły? gryzł. Robił to tak często i mocno, że miałem pogryzione całe ręce. Oczywiście mama, która zaprowadzała mnie do przedszkola interweniowała wielokrotnie. Wiadomym było, że nie tylko ja jestem pogryziony ale przedszkolanki twierdziły, ze nie wiedzą kto tak gryzie. Kiedy przyszedłem pewnego razu ugryziony do żywego w szyję wkroczył mój ojciec. Pierwsze co zrobił to nauczył mnie zaciskać pięść. Potem powiedział, że jak ktoś mnie ugryzie to mam nią walnąć go prosto w nos.
    Na efekt nie trzeba było czekać długo. Już następnego dnia oboje rodzice dostali telefon do pracy, że ich syn rozwalił nos dziecku pięścią. Natychmiast przyjechał ojciec. Po wysłuchaniu skarg zbulwersowanych przedszkolanek i samej pani dyrektor zapytał mnie dlaczego uderzyłem chłopca? Odpowiedziałem, że dlatego że mnie ugryzł. No i wtedy wyszło, że był to ktoś z rodziny pani dyrektor przedszkola. Ojciec jednak powiedział mi, że mam prawo tak reagować jeśli się to powtórzy. A przedszkolankom oświadczył, że teraz już wiedzą kogo pilnować. A jeśli jeszcze raz wrócę do domu pogryziony powiadomi zarówno milicję (tak wtedy nazywała się policja ;) ) jak i zakład pracy do którego to przedszkole należało.
    Od jednego dnia sprawa gryzienia się zakończyła.
    I nie uważam, że dlatego że uderzyłem chłopca w nos aż polała się krew (pamiętam to do dzisiaj bo polała się ostro i sam byłem w szoku) Ale dlatego, że panie przedszkolanki z dyrektorką na czele wiedziały, ze muszą się wziąć do roboty i robić to za co im płacą.

    OdpowiedzUsuń
  17. Odkąd pamiętam nosiłem okulary. Więc zawsze byłem "okularnikiem". I nicnierobienie sobie z wyzwisk rodzice szybko mi wpoili. Problemem za to było notoryczne łamanie oprawek. Szybko uzbierało się ich pudełko, potem szuflada a w podstawówce kiedy dostałem pierwsze metalowe oprawki, szuflad pełnych połamanych oprawek było już szt. dwie :D Powodów łamania zauszników było wiele. Lekcja w-f i piłka, zabawa na podwórku itd. itp. Często jednak złamana oprawka oznaczała, że była jakaś "szarpaczka" albo bójka z kolegami :) W połowie pierwszej klasy podstawówki przeprowadziliśmy się do Gdańska. No i oczywiście znalazł się kolega, który uważał, że okularnik = pierdoła. Praktycznie codziennie było mniejsze lub większe starcie. Jak to chłopcy w moich czasach raz jeden raz drugi miał co najwyżej siniaka. U mnie jedynym problemem były okulary, które nie zawsze zdążyłem zdjąć :D Całe szczęście nastały wakacje po 1 klasie. Znowu zadziałał mój ojciec. Zapisał mnie do swojego kolegi na jujutsu (dżudżitsu). Problem bójek się skończył. No powiedzmy bójek z rówieśnikami. Bo od tamtej pory jeśli już to tylko "chłopacy" ze starszych klas mogli się próbować.
    Ale nie w tym rzecz. Bójki nie skończyły się tylko dlatego, że potrafiłem się bronić. Wręcz przeciwnie. Skończyły się dlatego, że przy nauce samoobrony człowiek uczy się też tego jak łatwo jest zrobić komuś krzywdę. Zaczyna być bardziej odpowiedzialny i świadomy skutków swoich poczynań. Dlatego polecam rodzicom ta formę "edukacji" dzieci.
    Jeśli tylko macie możliwość i dziecko będzie chciało, zaprowadźcie je do szkoły samoobrony czy walki. Zarówno te silne jak i słabe. Te, które biją i ciężko Wan nad nimi zapanować jak i te, które są "bite" i nie wiecie co z tym robić. Dadzą radę.
    No, a teraz my rodzice. Nie pozwalajmy aby w szkołach, przedszkolach itd. pracowali niekompetentni ludzie. Oni mają edukować i kształtować nasze dzieci. Jeśli pozwolimy aby robili to źle, to nie dziwmy się, że nasze dziecko będzie albo łobuzem albo zakompleksionym nieudacznikiem w depresji. Nie możemy iść na łatwiznę i zganiać odpowiedzialności na kogoś. Dbajmy o to żeby nasze dziecko wiedziało, że zawsze może przyjść z problemem i zawsze zareagujemy. Zawsze doradzimy i zawsze staniemy w jego obronie. A jeśli jest tym "złym" pomożemy i poprowadzimy odpowiednia drogą.

    @Bożenka
    Sorry za taki długi wpis (musiałem podzielić na 2 :) ) ale to temat rzeka i można pisać o nim dniami.
    Mam nadzieję, że to pociągniesz i na tym się nie skończy.

    OdpowiedzUsuń
  18. Mój syn kolejny rok chodzi do grupy/klasy z dzieckiem, które nigdy nie zostało zdiagnozowane, a ewidentnie tego wymaga sytuacja. Chłopiec miesiącami potrafi dręczyć tylko jedną ofiarę, oczywiście padło na mojego syna. Rozmawiałam z przedszkolankami i nauczycielką, moje dziecko było i jest wyzywane, dokucza się mu, a gdy wreszcie traci cierpliwość i ODDAJE tamtemu dziecku to zgadnij kto ląduje na dywaniku u szkolnego psychologa? JA - bo mama tamtego chłopca odmawia udzielenia im pomocy i wsparcia w zdiagnozowaniu swojego syna i pomocy mu. Sytuacja jest na tyle poważna, że padł nawet zwrot "upośledzenie umysłowe", ale co szkoła może zrobić? Nie zmuszą rodziców żeby zainteresowali się zdrowiem dziecka i by przebadali go w poradni, czy nie ma jakichś zaburzeń.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ oczywiście, że mogą zmusić. Tylko nie rozwiąże to chyba problemu. Być może wspólna rozmowa z chłopcami pedagoga pomogłaby bardziej.

      Usuń
  19. u syna w klasie też był problem z jednym chłopcem, cały rok dokuczał innym, wyzywał, bił, a jak ktoś mu oddał to leciał od razu na skargę. końcem roku szkolnego dzieci same wymierzyły mu karę ( trochę za ostrą, ale cała klasa zgodnie twierdziła że mu się należało) i oczywiście wszyscy byli be a on cacy. teraz uczulam syna i pewnie nie tylko ja, aby miał jak najmniejszy z nim kontakt i leciał na skargi od razu jak coś się wydarzy, nawet najmniejsza głupota. Katarzyna Bożykowska

    OdpowiedzUsuń
  20. Mój synek teraz chodzi do 1 klasy jako 6 latek.w nauce daje sobie radę ale nie umie wyzywać, kopać, bić, popychać.zauważyłam że dziecko tego też trzeba uczyć bo nie poradzi sobie.myślałam że jak pójdzie do małej wiejskiej szkoły bo ok.200dzieci będzie dobrze. Nic bardziej mylnego od zerówki ciągły problem.Nauczyciele na przerwach nic nie widzą, a świetlica to tragedia.dziesięcioro dzieci to max a opiekunka nic nie widzi. Kiedyś po syna pojechała babcia i ściągnęła z niego chłopca który go bił, a świetliczanka rozmawiała przez tel.ja tego nie zostawiłam, zgłosiłam ale czy to coś dało? Dziś ponownie dziecko wróciło przygnębione bo było wyzywane na świetlicy. Ja w tej szkole jestem z dwa razy w tygodniu w takich sprawach.On nie jest nauczony agresji, ma normalny dom ale to widocznie źle. Nauczyciele szczerzą się do rodziców w drogich autach a reszta?no właśnie zostawiona sama sobie.Chyba znowu muszę dorwać te łobuzy bo szkoła jest bezsilna. Zaczęła się szkoła i problemy ale nie z nauką i co robić?

    OdpowiedzUsuń