Wyidealizowanie każdej dziedziny życia odbija się konsekwencjami, z którymi coraz trudniej sobie poradzić. Lukrowe macierzyństwo, zadbane mamusie, które dwa dni po urodzeniu dziecka mają uśmiech na twarzach, są wyspane, nie borykają się z nawałem pokarmu, ich brzuchy są niczym kaloryfery, każdy je wspiera i nikt nie krytykuje to mit. Prawdziwe życie to zmęczenie, wory pod oczami, dolegliwości spowodowane zaparciami, ropiejącymi szwami, wypadanie pęcherza czy macicy, podpaska wielkości poduszki i lejąca się wiadrami krew wraz z innymi pozostałościami poporodowymi, brak samoakceptacji po zmianach, jakie niejednokrotnie zaszły w ciele oraz często brak wsparcia. To życie, o którym się nie mówi. Dlaczego? Jest nieciekawe. Wręcz zniechęcające do macierzyństwa. Ile z was spotkało się z tekstem "nie strasz?". Rozmowa o przypadłościach związanych z planowaniem dziecka, ciążą, porodem czy pierwszymi latami w wyidealizowanym świecie powinna być ubarwiona, by mogła być zaakceptowana.
Kolejna wdzięczna grupa to nastolatki. Zakompleksione, pryszczate, nierozumiejące zmian zachodzących ciele, otulone tematem tabu menstruacyjnego, bez przygotowania do inicjacji seksualnej, antykoncepcji, bez przygotowania do życia w rodzinie, społeczeństwie. Często krytykowane w domach, nierozumiane w szkole, wykluczone wśród rówieśników. Z poczuciem bycia gorszym, mało znaczącym, nikim. Smutna prawda o skopaniu własnej wartości przez najbliższych oraz nauczycieli. Do tego dochodzą kompleksy, które się wyolbrzymiają w porównaniu z wyidealizowanymi przez media kreacjami.
Dlaczego pozwalam siebie na poruszenie tematu tych dwóch grup? Byłam zakompleksioną nastolatka z poczuciem wartości na poziomie gówna. Byłam zmanipulowana przez wyznaczone trendy, do których nie dorastałam. Byłam tak tłamszona i gnojona, że kiedy koleżanka zaproponowała mi popularne kosmetyki z katalogu, grzecznie odmówiłam, twierdząc, że są dla mnie za dobre. Lata pracy nad sobą, przerobienie daleko sięgającego problemu i uwierzenie w swoją wartość, przyniosły efekt. Wielokrotnie słyszałam, że powinnam "zrobić sobie nos". Konkretnie zmniejszyć i wyprostować. Mi on nie przeszkadza. Zupełnie. Nigdy nie był moim kompleksem, to inni mieli z nim problem. Moim kompleksem były grube nogi w kostkach. Nie wiem, czy są grube. Tak je widziałam, będąc nastolatką. Nie docierały do mnie słowa, że wszystko z moimi kostkami ok. Jednak gdy ktoś wspominał o tym, co bolało, docierało to do mnie ze zdwojona siłą, raniąc boleśnie.
Tak niestety jest z nie zaakceptowaniem zwyczajności. Nie każdy chce być wyjątkowy, czasem nawet najjaśniejsza gwiazda chce przygasnąć, by móc zejść na chwilę na ziemię i być niewidzialna. Wielu młodych ludzi ma zdecydowanie bardziej przyziemne marzenia. Spokojny dom, kochającą rodzinę czy brak poczucia bycia gorszym. Znacząca grupa również marzy o zdrowiu, nie tylko fizycznym, ale też psychicznym, bo to w ciągu ostatniego roku niestety uległo pogorszeniu.
Zmęczenie i wory pod oczami są ok. Świeża cera i promienny makijaż też jest ok. Każdy rozmiar powyżej i poniżej 36 też jest ok. Pięknie ufarbowane włosy są ok i świeżo nałożony kolor również. Wysportowane ciało jest ok, ale również to z brzuszkiem czy fałdami jest bardzo ok. Różnorodność jest piękna i bardzo potrzebna. I najważniejsze: nigdy nie wiemy, jaką drogę przeszła osoba, na którą właśnie patrzymy, co spowodowało, że jest w tym miejscu, jaką walkę stoczyła, dlatego nie nam nikogo oceniać. A zwłaszcza wypowiadać się o tym, czy coś jest ładne, czy brzydkie.
2 komentarze
Trochę inaczej zrozumiałam ten tekst, być może, że nie bardzo wiedziałam o co tu chodzi. Myślę że szkoda nam czasu na tak puste teksty, szkoda zdrowia i nerwów.
OdpowiedzUsuńWpis wartościowy i ciekawy. Z chęcią rozejrzę się po blogu i polecę znajomym.
OdpowiedzUsuń