Wiadomo, że większość dzieci ma swoje ulubione zabawki. Maskotką, czy przytulanką może być miś, lala, stara pieluszka, kocyk, smoczek, albo kamyk. Dziecko ma dar bezgranicznego kochania znalezionego właśnie patyka, czy robaczka. Przywiązuje się do najmniej prawdopodobnych rzeczy. Mała Gaba, w przedszkolu, upatrzyła sobie mocno wysłużonego bobaska. Mała szmacianka z gumowa główką. Raz, drugi wzięła ją do domu i nie chciała oddać. Myślałam, że po kilku dniach jej przejdzie, ale nie. Kupiłam inną lalę i spytałam w przedszkolu, czy ta nowa może zostać zamiast wysłużonej, bo Gaba się do niej przywiązała. Nie było problemu. Bobasek został nazwany Bobania. Lala była noszona przez Gabę wszędzie. Kiedyś wracaliśmy po nią ponad siedemdziesiąt kilometrów, potem zawsze zanim dzieci wsiadły do auta, sprawdzaliśmy czy Bobania jest z nami. Gaba kochała ją bezgranicznie przez cztery lata. Każdy we wsi wiedział czyja to lala, bo Gaba miała ja zawsze pod pachą. Była to czysta, rozkoszna miłość, aż pewnego dnia poczuła, że z niej wyrosła. Lala była gdzieś w domu, ale nie musieliśmy już jej pilnować. Wtedy urodziła się Mela.
Przez trzy lata nie była przywiązana do niczego poza rożkiem kołderki. Była to konkretna kołderka i musiał to być zawsze TEN rożek. Kołderka straciła jakieś pięć centymetrów rożka, bo Mela wciąż go gryzła i tarmosiła. Wtedy, w nieoczekiwany sposób trafiła do nas nowa lala. Murzyneczka-bobasek. Historia lubi się powtarzać. Mela, która miała do wyboru lalki z wyższej półki wybrała właśnie tę lalkę. Nazwała ją Irenka. Irenka jeździ z nami wszędzie. Mela ma fajny wózek, ale lalę nosi pod pachą. Ma wybór mówiących, śpiewających oraz niemych lalek, a wybrała jak dla mnie, najmniej atrakcyjną zabawkę. Do niej doszła ostatnio pluszowa maskotka Smok Tabaluga. Irenka ma taką samą sukienkę, jak Mela. Uważa, że jak się w nią ubierze to są takie same. Słodkie, prawda?
Dlaczego piszę o upodobania moich córek? Z prostego powodu. Wciąż się uczę, najczęściej od dzieci. Czystego spojrzenia, prostego rozumowania, beztroski. pełnej akceptacji, bezgranicznej miłości, nie oceniania, nie szukania różnic. Dziecku jest wszystko jedno czym się bawi, jak jest ubrane i czy otaczający go świat jest "firmowy" czy nie. Oczywiście zwracam uwagę na bezpieczne oznaczenia zabawek, ale przestałam wyszukiwać tych najmodniejszych. Kiedy widzę, jak Mela z czułością tuli i całuje Irenkę, spoglądam na rząd zabawek, które mi się podobały. Czy wato było je kupić? Nie. Dziecku wystarczy dwie ulubione i kilka stworzonych z niczego. To one rozbudzają najbardziej wyobraźnię, uczą estetyki oraz kreatywności. Jednak by dojść do tego wniosku potrzebowałam prawie czterdziestu lat życia. Dopiero obserwacja zachowań najmłodszego dziecka, które były powtarzalne po starszej siostrze, pokazało mi, jaka byłam ślepa i egoistyczna w doborze zabawek. Jaka niesprawiedliwa w ocenie zezowatego misia. Rodzicu, wyciągnij wnioski z mojej historii. Pozwól dziecku zadecydować kogo kochać i kim się zachwycać.
Twoje dziecko ma ulubioną maskotkę, przytulankę?
A może pamiętasz swojego przyjaciela z dzieciństwa?
19 komentarze
Moje miały Miśka bardzo go uwielbiały😊
OdpowiedzUsuńMoje miały Miśka bardzo go uwielbiały😊
OdpowiedzUsuńJakoś nie umiem sobie przypomnieć, czy syn coś takiego miał.
Usuńa ja pomimo 16 roku życia dalej mam na łóżku swojego ulubionego misia, dziwne, ale prawdziwe :).
OdpowiedzUsuńhttp://oliwkaaja.blogspot.com
Oj tam, do osiemnastki spałam z pluszakiem ;)
Usuńprzepraszam , nazwa bloga to
OdpowiedzUsuńoliwiagajecka.blogspot.com
ta podana wyżej to stara nazwa :)
Widzę, że jesteś zdeterminowana, więc cię odwiedziłam. Jesteś sporo młodsza od mojego syna ;)
UsuńSynek miał pacynkę małpkę , zwykłą za parę groszy , kochał ją nad życie a córeczka ma zwykłego szmacianego słonia . Ja miałam lakę rudowłosą i na imię miała Honorata :D
OdpowiedzUsuńTeż nazywałam lalki, ale ulubionej nie miałam.
UsuńJak Ty to pięknie opisałaś! :) Moje też miały swoje ulubione misie, lale których matka z ojcem nie ważyli się wyrzucać, dopiero jak już świadomie z nich wyrosły. Nikolka ma swojego króliczka przytulisia, takiego do spania. Jak bierze smoczek i przytulisia, to wiemy że chce spać :) Mam nawet jej zdjęcie z nim. Ja się przywiązuję tak do kiecek, butów i torebek, aż czasem żal mi wywalić. Leży taka stara dziurawa spódnica z Monnari, o której ciągle myślę jak ją załatać :D
OdpowiedzUsuńPrzerób ją na jaśka, będzie ulubionym ;) Albo lepiej, na torebkę :)))
UsuńTo prawda, że najfajniejsze według dzieci są te najstarsze, najbardziej wysłużone i nie zawsze według nas ładne zabawki :)
OdpowiedzUsuńKiedy Gaba była mała spotkałyśmy na drodze mamę z córeczką. Gaba miała swoją Bobanię, tamta dziewczynka mocno wysłużoną małpkę. Mama zrozumiałą mój uśmiech na widok małpki i odwzajemniła na widok lalki Gabki. Bez zbędnych słów. Obie wiedziałyśmy, ze te zabawki tak wyglądają od wykochania.
UsuńMy mamy takiego królika z którym Jaś chodzi do przedszkola i choć jest mocno sfatygowany to uwielbia go jak nie wiem.
OdpowiedzUsuńKróliki są fajne ;) a w nawiązaniu do ukąszeń owadów, cudownie sprawdza się syrop Rupafin (tylko na receptę), natychmiastowo łagodzi skutki ukąszeń.
UsuńNasz syn nigdy nie miał ulubionej rzeczy, ani zabawki... a to takie urocze :)
OdpowiedzUsuńMój syn chyba też nie miał, jakoś nie umiem sobie przypomnieć, żeby coś gdzieś nosił ;)
UsuńNapisałaś najprawdziwszą prawdę :) Często my rodzice chcemy narzucić naszym dzieciom zabawkę, ładną, markową, piękną. A one kochają właśnie tego misia, który stracił oczko , tak jak było w moim przypadku z dzieciństwa. Moje dzieciaki mają też swoje ukochane pluszaki, są one mocno sponiewierane przez codzienne użytkowanie, ale są ich i są bardzo kochane.
OdpowiedzUsuńJestem już bardzo dorosła kobietą- właściwie to czekam już na wnuki :), ale do tej pory pamiętam jak moja mama wyrzuciła mojego ukochanego misia-bo był brzydki i brudny.Miś miał około 20 centymetrów, był biały i miał czerwoną spódniczkę zrobioną na szydełku przez ukochaną babcię. Efekt był taki,że przez 3 dni miałam gorączkę w okolicach 40-stu stopni i nie pomagał na nią żaden dostępny wtedy lek.
OdpowiedzUsuńMoje dzieci miały ukochanego duuuużego pluszowego psa,który miał na imię Fred. Gdy dzieci podrosły, a Fred siedział w kącie i tylko się kurzył moja mama do znudzenia mówiła mi,że trzeba go wyrzucić,czego oczywiście nie zrobiłam. A dzieci samie pewnego dnia stwierdziły,że Fred powinien iść na emeryturę i wyniosły go na podwórko.