POZWÓL DZIECKU SIĘ PRZEWRÓCIĆ

poniedziałek, 7 marca 2016

                          Pierwsza dodatnia temperatura zachęca do spacerów. Z naszej wsi uciekliśmy na wieś do koleżanki, pisałam o tym tu "Rodzina to nie wszystko" (KLIKNIJ). Dzięki łaskawej pogodzie mogliśmy wyjść z domu, by pozwiedzać. Pierwszym punktem naszej wycieczki było MUZEUM OPACTWA CELESTYNÓW w Sulejowie. Odwiedziliśmy go po raz pierwszy latem. Niestety był to akurat czwartek, a w tym dniu muzeum było nieczynne. Tym razem nie mieliśmy więcej szczęścia, jest przed sezonem, muzeum znów było zamknięte. Pochodziliśmy sobie po terenie czytając tablice informacyjne. Kolejnym punktem były wpienniki nad Zalewem Sulejowskim. Trafiliśmy akurat na wyjście "morsów" oraz nurków z wody. patrząc na nich nie było nam najcieplej,  oni jednak wydawali się być zadowoleni z kąpieli. Zwiedzenie ciekawych miejsc w pobliżu Tomaszowa planujemy na cieplejszy czas, gdy kurtki nie będą ciążyły.

             Pogoda nadal kusiła pobytem na dworze, dlatego spacer po lesie wzdłuż linii brzegowej był naturalny. Oczywiście, jako nadgorliwa matka biegałam za Melą, bo ścieżka z wystającymi korzeniami drzew budowała w mojej wyobraźni czarne scenariusze. Wreszcie Marcin nie wytrzymał i kazał mi się opanować. Fakt przesadziłam, Mela biegała przez prawie dwie godziny i nawet raz się nie potknęła. Lekcja na przyszłość: więcej wiary we własne dziecko i nie obejmowanie go wszędobylskim kloszem. Muszę pogodzić się z tym, że mój maluszek za chwilę skończy cztery lata i wcale tam maluszkiem już nie jest.
     


Doceń moją pracę, polub.
                                                     




Też masz tendencje do nadopiekuńczości?
Czy tylko ja jestem takim dziwnym egzemplarzem?

24 komentarze

  1. Tak, tez mam te tendencje......, czasem się tłumacze tym, że jestem mamą jedynaczki,a le widze, że jak się ma więcej dzieci to jest podobnie :)))))

    OdpowiedzUsuń
  2. A bo my mamy takie jesteśmy:) Wiemy aż nadto dobrze, że dzieci nie spadają nam z nieba i dlatego często troszczymy się o nie przesadnie:) Ja też tak mam i staram się z tym walczyć, choć czasem to nie jest łatwe:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama siebie karcę za to zachowanie,a le to silniejsze ode mnie ;)

      Usuń
  3. Ja staram się teraz nadzorować. Wszystkimi zmysłami. I być tak z 5 kroków za nimi, by zdążyć zareagować gdy wydarzy się mała rozpacz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U ciebie to potrójny hardkor ;)

      Usuń
    2. Ja byłam nadwrażliwcem przy starszej, wówczas jedynaczce. Jak syn był malutki juz tak za nim nie biegałam. A on zaliczal wszystkie murki, drabinki na placu zabaw i najwyższe zjeżdżalnie. Czuwałam ale gryzłam się w język, gdy tylko chciałam powiedzieć: Nie wchodź, bo spadniesz, nie dotykaj, bo się skaleczysz. Mówię tylko uważaj, badz ostrożny. Trudno było sie przestawić, ale ciężko praktykowałam. Dziecko chowane pod kloszem zawsze będzie pewne, ze rodzic uchroni go przed przykrościami. A przecież nie zamierzamy biegac i ochraniać nasze dziecko przed całym złem do konca życia. Dajmy więcej swobody, żeby dziecko samo mogło sie przekonać , ze czasem bieganie może skończyć się zdartymi kolankami 😊

      Usuń
    3. Na farmie Iluzji piszczałam, jak Mela zjeżdżała na pontonie, a ona się śmiała :P

      Usuń
  4. Trzeba znaleźć złoty środek między ostrożnością a przesadną troskliwością. Umówmy się - nie zawsze i wszędzie jest bezpiecznie. Wypadki z udziałem dzieci zdarzają się częściej niż myślimy, ale nawet nie ze względu na ich jakieś upadki czy potknięcia, ale ze względu na winę "osób trzecich".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, dorośli, czy duże dzieci w ogóle nie uważają na maluchy, czasem bezmyślnie się nimi opiekując.

      Usuń
  5. Oj tak, sama ze sobą walczę, ale łatwo nie jest.

    OdpowiedzUsuń
  6. Mam, ale staram się skutecznie ją zwalczać :) Za często używam "uważaj, bo....." :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet Mela juz to :uważaj" powtarza, tylko ona zaczęła od "UŻAWAJ" ;)

      Usuń
  7. U nas to raczej mój mąż przesadnie martwi się o naszą córkę. Ja pozwalam jej się przewrócić, wybrudzić, zjeść piasek (oczywiście przysłowiowo, chociaż czasem się zdarza😉). Wiem, że dzięki temu łatwiej nauczy się samodzielności. Moja mama była skrajnie nadopiekuńcza, a ja bardzo tego nie lubiłam, dlatego też nie chcę być taka dla mojej córki.

    OdpowiedzUsuń
  8. U nas to raczej mój mąż przesadnie martwi się o naszą córkę. Ja pozwalam jej się przewrócić, wybrudzić, zjeść piasek (oczywiście przysłowiowo, chociaż czasem się zdarza😉). Wiem, że dzięki temu łatwiej nauczy się samodzielności. Moja mama była skrajnie nadopiekuńcza, a ja bardzo tego nie lubiłam, dlatego też nie chcę być taka dla mojej córki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Staram się nie być nadopiekuńcza, ale to silniejsze ode mnie, dobrze, że mąż nieco bardziej rozważny i mnie stopuje ;)

      Usuń
  9. miałam tak z synem kilka late temu - łapałam go jeszcze w locie by tylko nie upadł, z córką postępuję zupełnie inaczej, biega, nabija siniaki , szaleje do woli - oczywiście w odpowiednich ku temu sytuacjach - nadmierne pilnowanie i trzymanie pod kloszem nie jest dobrym rozwiązaniem , konsekwencją może byc nadmierna strachliwość, lęk przed nieznanym i w końcu niechęć po podejmowania wysiłku ( "przecież mama zawsze za mnie robiła") - trzeba wyluzować:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja moją łapałam a i tak nabijała sobie siniaki. Taki zdolny model. Pochodna tego, że prawie nie raczkowała. Z pełzania niemal od razu weszła w chodzenie przy meblach i jak się nieostrożnie puściła obiema rękami, momentalnie waliła się w głowę upadając. Pół roku chodziłam schylona w pół, ale w końcu się nauczyła, na czym polega ruch naprzemienny.

      Usuń
  10. Pewnie, że każda matka ma tendencje do nadopiekuńczości. Ale czasami trzeba dać się dzieciom wyszaleć. Z umiarem :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  11. Ja już jestem przerażona wizją samej siebie za jakiś czas, kiedy Henio będzie sam chodził :D

    OdpowiedzUsuń
  12. No jasne, że miewam, chyba każda matka tak ma. Tylko ja ze sobą walczę, bo wiem jak łatwo przesadzić. Jeszcze dobrze pamiętam mamę wpadającą w lament z powodu najdrobniejszego siniaka i skaleczenia, latającą histerycznie z wodą utlenioną, naaa, to było chore. Jak młoda miała spore problemy z równowagą, jeździliśmy dużo do lasu, jak się wywaliła to na miękkie. Ale dla odmiany była prowadzana na smyczy na dworcu, czy przy ruchliwej ulicy, bo nie chciała chodzić za rękę, a bez tego potrafiła nagle wyskoczyć w bok lub do przodu. Jak zmądrzała na tyle, by nauczyć się oceniać zagrożenie i zatrzymywać się przed ulicą czy zebrą, to zaczęliśmy chodzić normalnie, ale nadal mam stracha. No wiesz, każde dziecko jest inne, moje z lekka szalone i ruchliwe (szybciej biega niż myśli), więc nie mogę sobie pozwolić na brak czujności i wgapianie się w komórkę na placu zabaw. Jeszcze długo nie. ;)

    OdpowiedzUsuń