BLIZNY ŻYCIA LAT 90-TYCH.

piątek, 8 lipca 2016

                            Takie dni powinny zdarzać się w listopadzie. W czasie szarugi i deszczu. Środek słonecznego lata nie jest dobrym miejscem na rozliczenie z samą sobą. Jednak dopadło mnie to akurat dziś. Lustro nie kłamie. Nie znam osoby, która na mnie spogląda.  Co gorsza. Nie umiem sobie przypomnieć, kto powinien na mnie patrzeć. Są okresy, których nie pamiętam. Nie mam żadnych zdjęć. Nie wiem, jak było. Tylko blizny przypominają mi o zdarzeniach sprzed lat.
 
                           Miałam trzy lata, schody na klatce prawie w pionie, okute metalowymi opaskami, przy górze ostry zakręt. Spadłam, poturbowałam się niemiłosiernie. Przekupili mnie czekoladą żebym nie płakała. Mając 1,5 roku wgryzłam się w przedłużacz pod napięciem..Nos mam przetrącony spodkiem od szklanki. Mama poszła po węgiel do komórki. Miałam może sześć lat, brat dwa. Rzucił mi w twarz  spodkiem, oddałam mu glinianą cukiernicą. Matka wróciła i zastała armagedon i nas we krwi. Oboje mamy ślady do dziś. Nie było lekarza, nie było szycia. Na kolanie mam zasklepione dziury, to pamiątka po nierozważnej jeździe na rowerze. Skończyło się to upadkiem na żwirową drogę. Łokieć przypomina o deskorolce. Zmieniona skóra na stopie i barku to historia dostania się "do niewoli". Pamiętasz te czasy?  Bawiliśmy się pod wiaduktem, była tam taka wyrwa, wspinaliśmy się  i przesiadywaliśmy tam godzinami. Bawiąc się w  dwie przeciwne drużyny, zostałam złapana. Skąd pojawił się sznurek? Chyba nosiliśmy go w kieszeniach. Zostałam wprowadzona w tą wyrwę pod wiadukt i związana. Normalna zabawa. Kiedy towarzystwo pobiegło wyłapać resztę mojej drużyny, ja kombinowałam nad uwolnieniem się. Oczywiście mając ręce związane z tyłu, spadłam na torowisko, koszmarnie się obijając. Zdarte stopa, bark, łokieć, broda. Krew lała się, jak w rzeźni. Moim jedynym problemem było to, że matka się wcieknie. Albo, jak zawisłam na siatce, bo uciekliśmy z sadu? Dziesięć szwów na ręku. A palce, które zostały w drzwiach, gdy kolega je zamknął? Biegaliśmy bez nadzoru. Całe wakacje łaziliśmy poza miasto, na Podborze. Pięć kilometrów od domu, jak nam się wracać nie chciało, łapaliśmy okazję. Zazwyczaj podwozili nas kierowcy ciężarówek. Kąpaliśmy się w starej żwirowni i o w Niegowcu. Kilka razy się topiłam.  Tylko dzięki szybkiej reakcji grupy żyję.

                                                                 Lubisz już mnie? Polub
                                                      

                            Wczesna wiosna. lany poniedziałek. Temperatura w okolicach zera. Z bratem laliśmy się wodą, aż ściany kapały. Mama wyrzuciła na s na dwór. Tam zabawę kontynuowaliśmy.  Skończyło się na szpitalu. On miał wrzód w uchu, jak na głowie. Spędziłam na oddziale chyba ze dwa tygodnie. Wrzód się odnawiał, był przecinany. Do dziś nie mam w tym miejscu włosów. Miejscem zabawy młodszych był śmietnik i plac budowy. Pamiętam, jak brat przyszedł z gwoździem w nodze, płukał trampek z krwi, zakleił ranę gliną i pobiegł bawić się dalej. Początek wiosny. Śnieg już tylko na dachu garażu. Brat wspiął się na niego i spadł. Połamany obojczyk. Mieliśmy dwa cele: nie zgubić kluczy i wrócić na noc do domu. Czy było fajnie? Nie wiem. W rzeczywistości, która nas otaczała próbowaliśmy łapać beztroskę. Wszyscy biegali z kluczami na na szyi. Nikt nikogo nie niańczył i szczególnie nie nadzorował. Jak ktoś się lał, reszta kibicowała

                       Patrząc z perspektywy cieszę się, że moje dzieci mają inne życie. Że czasy się zmieniły. Większa świadomość i wrażliwość w stosunku do młodego człowieka, pozwala na lepsze wychowanie. Bo nie oszukujmy się. My wychowywaliśmy się sami. Były określone zasady, których trzeba było przestrzegać. Mieliśmy się słuchać. I nie mądrzyć. Dziś słucha się dzieci. One też mają prawo do głosu i własnego zdania. Nie rozumiem smutnych memów z podpisami, że lata dziewięćdziesiąte były takie cudowne. Nie były. Dzieci traktowane były przedmiotowo. To dziś jest najlepszy czas. Bo my-dzieci lat dziewięćdziesiątych jesteśmy świadomymi rodzicami. Przynajmniej większość z nas się stara takimi być.

Sceny z  życia typowego nastolatka

11 komentarze

  1. Najważniejsze a zarazem trudne to znaleźć zloty środek.To temat rzeka,raczej taki o którym fajnie bylo by pogadać w realu,bo pisząc nie wyrażasz dokładnie swoich myśli.Mi odpowiadały bardziej tamte czasy,jednak nie mozna ich porównywać,gdyż wszystko sie zmieniło.Ja wychodząc na dwór mialam kilometr do ulicy,po której jechał jeden samochód na godzinę.Dziś mieszkam w tym samym miejscu a ulice mam tuz za oknem.Te czasy nie są tak bezpieczne.A co do słuchania dzieci.Tak słuchamy,ale nie dajemy sobą rządzić czy manipulować.To my jesteśmy dorośli,mądrzejsi i odpowiedzialni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiadomo, rozmowa w realu zawsze wyraźniej przekazuje relacjonowaną sytuacje, chociażby poprzez gestykulacje, czy mimikę twarzy. Czasy mamy mało bezpieczne, choć czy wtedy były bezpieczniejsze? Zagrożenia po prostu płyną z innych stron. jednak świadomość wychowawcza jest znacznie wyższa.

      Usuń
  2. Ojjj aż zabolało :( Dobrze, ze udało Ci się z tego wyjść cało. Masz rację, chociaż przyznam że i teraz widzę jak niektóre dzieciaki chowają się same.Swoje pilnowałam jak oka w głowie, ale pracując na zmiany nie widzi się wszystkiego. Dzieci jak dzieci i tak robiły swoje, czego ja się dowiaduję z dreszczykiem też po latach. Ważne, żeby umieć teraz to przekazać swoim dzieciom.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chronię dzieci przed takimi historiami. Nie wiem, jak miała na imię osoba, która siedziała ze mną w ławce, ale na ciele mogę policzyć "dobrą" zabawę ;)

      Usuń
  3. O, to u mnie jednak było inaczej. Owszem, klucz na szyi, ale jako alternatywa dla gnicia w świetlicy i to dopiero od połowy trzeciej klasy. Nie bawiłam się w niebezpieczne zabawy, choć bywałam w niebezpiecznych miejscach, ale byłam ostrożna. Głupio bawiących się ludzi unikałam jak ognia. Może dlatego nie widzę aż tak wielkiej różnicy między dziś a kiedyś, no może poza rodzicami, którym piąta klepka odpadła w nadzorowaniu i kontrolowaniu swoich dzieci. Brr. Na szczęście mojej wolno mieć guzy i zdarte kolana, im szybciej się nauczy biegać z kluczem na szyi, tym lepiej. To przecież nie wyklucza bliskości. Im jest starsza, tym bardziej doceniam nasze wspólne wieczory, które czasem przedłużają się do północy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, wspomniałaś o waszych rodzinnych wieczorach nocnych ;) Jestem za samodzielnością dzieci, mam nadzieję, że moje są samodzielne. W małym miasteczku, z którego pochodzę dzieci z blokowisk były całe dnie na dworze. Trafił mi się blok, gdzie wszyscy pili. Tzn, ojcowie. Po co mieliśmy w domach siedzieć? Jak tam nie było nic do roboty?

      Usuń
  4. Niezle przezycia. Ja tak eksyremalnych nie mialam ale fakt dzis inaczej chowam swoje dzieci. To co kiedys bylo norma dzis by okreslono mianem patologii

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokłądnie. Wszytscy żylismy w patologicznych domach. Gdyby to miało miejsce dziś, MOPS miałby pełne ręce roboty ;)

      Usuń
  5. ja jeszcze dodam opiekę medyczną, czasem czuje ze mam zmarnowane życie nie wiem kim bym dziś była gdyby rodzice poświęcili mi tyle samo czasu co ja moim dzieciom... o tym ze nie słyszę tak jak rówieśnicy dowiedziałam się dopiero w 7 klasie przypadkiem... moje dzieci urodziły się z tą samą wada i maja wczesne wspomaganie rozwoju. czyli psychologa pedagoga i logopede co tydzień. a ja co miałam? pas i opinie zdolnego lenia smutne :(

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja mam inne zdanie..uważam ze właśnie lata 90-te było dobrym czasemni dobrym wychowaniem....nie bylo komputerów,telefonów,jak pisałaś mówiliśmy klucze na szyi.Mimo tego ze mieliśmy swobodę i "wychowywaliśmy sie sami" to zawsze słuchaliśmy rodziców i byliśmy na czas w domu....byliśmy dziećmi a nie maszynami jak teraz....rodzice kończyło prace o 15 i mimo wszystko mieli wiecej czasu dla nas niż my teraz kiedy robimy za pieniadzem za pracą ....wiecej nam bylo wolno a mimo to byliśmy zdyscyplinowani grzeczni i nie pyskowalismy do rodziców....a teraz?Dzieci chcą mieć wszystko bo inne dzieci maja wszystko,pogoń za nowym telefonem,tabletem,quadem dronem itd...wolami trzeba dziecko wyciągać na podwórko,a my rodzice jesteśmy ciągle zmeczeni bo praca jest jaka jest i sie tego musimy trzymać...styrani wracali do domu....kiedyś byly kolejki nie można bylo wszystkiego kupic ale ludzie byli zyczliwsi a dziecko cieszyło sie z każdego prezentu...teraz jest zawiść,liczy sie status majatkowy a dziecku nie pasuje zabawka bo kolega ma lepsza i do tego markowa.....taka jest smutna prawda i nie wierze ze w tych czasach rodzice słuchają dzieci i maja dla nich wiecej czasu bo jak napisałaś nie wychowują sie same...bo patrzę po koleżankach mojej 12-letniej córki i dzieci wychowuje swiat wirtualny bo rodzice styrani dla świętego spokoju pozwalają na siedzenie przed kompem czy telewizorem

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurcze zupelnie sie z Toba nie zgadzam. Dzisiejsze czasy sa dużo lepsze, daja więcej możliwości a co do dzieci to nie chodzi tu o czasy a o wychowanie. Jezelu ktos nie potrafi wychowac dziecka i uwaza ze jego złe zachowanie czy pyskowanie jest spowodowane zmiana czasów to jest nieatety nieudolnym rodzicem.

      Usuń